czwartek, 24 czerwca 2010

Okruszki

Prosze Panstwa mialam nic nie robic od skonczenia sesji/studiow etc, a w rzeczywistosci dzialo sie tyle ze nie jestem w stanie nadazyc z pisaniem. Rozwiazanie jak zwykle nasunelo sie samo - nie pisalam nic i wcale. Ale cukry i kartki z podrozy zbieralam, dowody fotograficzne tez mam, wiec nie jest tak najgorzej.

Wytworzylam tarte czekoladowa (znowu z malinami), ale zanim zdazylam zrobic jej zdjecia, to na talerzu zostaly same okruszki. Teraz prowadze sledztwo w poszukiwaniu sprawcy. Zdjec tarty zatem nie bedzie. Nie bedzie tez zdjec okruszkow.

A propos okruszkow, to moja rodzina znalazla kilka dni temu mala, niespelna 3tygodniowa lesna kune i zaraz rozpoczela dzialania majace Dusicielowi z Bostonu (tak kune nazwano) pomoc w przezyciu bez czworonoznej rodziny. Kuna otrzymala matki zastepcze (az 3), polarowy kocyk i cala mase uwagi i opieki. Jedynie banda ofutrzonych byla maluchem srednio przejeta. W miedzyczasie miedzynarodowy panel specjalistow i doradcow po goraczkowych naradach i poszukiwaniach znalazl lokalna fundacje, ktora przejela opieke nad Dusicielem wczoraj wieczorem. Na swiecie sa jednak ludzie, na ktorych mozna liczyc. Wpisanie w wyszukiwarke "co je kuna" raczej zaprowdzi nas do mrocznych zakamarkow ludzkiej duszy, gdzie wszyscy kunom zle zycza i dziwia sie jak mozna takiego 'szkodnika' w ogole przyjac pod swoj dach. Na szczescie sa jeszcze ludzie (i juz organizacje) ktorym los 'szkodnikow' nie jest obojetny. --> Tutaj <-- znajdziecie wiecej informacji o Fundacji Swiat Zwierzetom. Podobno niedlugo pojawi sie tez notka o Dusicielu z Bostonu.

Poza tym powoli sie pakuje, ale nie chce o tym pisac. Nie dlatego, ze mam juz dosc pakowania ale dlatego ze obecnie nie czuje inspiracji na notke o pakowaniu. Wyprowadzki, kartony i walizki maja dla mnie szczegolne znaczenie i zeby oddac ich prawdziwa nature na blogu, musze czuc presje pakowania. Bez presji nie ma szans zebyscie zrozumieli.

piątek, 11 czerwca 2010

Le Guru!

Guru skonczylo egzaminy! (tlum szaleje) I przynioslo mi kwiatki! (tlum szaleje jak nigdy) I zabralo na lunch! (tlum w ekstazie!)

I wstawilismy sie Szampanem (przez prawdziwe "Sz"). Po dwoch kieliszkach kwiczalam z radosci i kulalam sie po lozku, a Guru udawalo ze jest francuzem. Francuski Guru - Le Guru.

Z tej radosnej okazji bedzie zdjecie imprezowe - Guru i moj piekny nos.

Teraz bedziemy szukac mieszkania, bo dach nad glowa mi ucieka 30 czerwca.

wtorek, 8 czerwca 2010

Tarta, Kamienne Kregi i przeszlosc w terazniejszosci



Oto jest i tarta cytrynowa z malinami (i zakalcem). Wyszla piekna i przystojna (mimo zakalca), ale nie oszukujmy sie - kiedy dostaje sie skladniki od Maman, a przepis od Jamesa Martina, to jak mogla nie wyjsc?


Poza tym jest tez Stonehenge (bez zakalca). Kamienny krag jest mniejszy niz myslalam i nie mozna go podejsc i pomacac. Ale to mu nie odbiera mistycyzmu i tajemniczosci. Wiem, ze nie jestem oryginalna, ale zastanawia mnie jak oni tam te glazy poukladali. Wiecie, ze niektore przybyly az z konca Walii, czyli ponad 300 km od samego Stonehenge? Coz, wlasciwie to czym oni zajmowali czas 5000 lat temu? Niczym, wiec mogli sobie zwozic kamienie z Walii i ukladac je w kamienne kregi.Acha, Stonehenge nie ma nic wspolengo z druidami, moi drodzy. Cala moja dotychczasowa poganska wiedza legla w gruzach. Co na to okoliczne wrozki (na druidow, nie ma moja wiedze)?

Macie jakies ciekawe historie na temat irytujacych bylych? Jesli tak, to podzielcie sie nimi ze mna, bo jestem ciekawa. Byli/byle sami/same w sobie mnie nie irytuja ani nie przeszkadzaja. Przeszlosc tez mi nie przeszkadza (ani moja, ani Guru), ale ex niesubtelnie probujacy wtargnac w terazniejszosc to juz zupelnie inna bajka. Zabawa w Present Perfect mnie nie interesuje, jesli moge sobie pozwolic na taka gramatyczna metafore. A juz Past Perfect to w ogole. Moze czas zalatwic sprawy niezalatwione (jak Casper Dzielny Duszek)?

A na koniec, zeby rozswietlic humor wszystkim i wszystkiemu - calkiem aktualna (nie byla) Profesjonalna Hedonistka, znana rowniez jako Cicik:


niedziela, 6 czerwca 2010

Mialo byc o tarcie cytrynowej z malinami

Wlasnie zasiadlam zeby napisac cos na blogu, kiedy zdalam sobie sprawe ze zjadlam to, o czym mialam pisac. Plan byl taki, ze zrobie zdjecie mojej cytrynowej tarcie z malinami i napisze jaka byla dobra. Coz... byla tak dobra, ze zanim wlaczylam myslenie, tarty juz nie bylo. Mam teraz pusty talerz i pojedyncze okruszki. Moze przy konsumowaniu nastepnego kawalka bede pamietac zeby zrobic zdjecie.

W miedzyczasie zobaczcie sobie ten link z praktyczna rada dla wszystkich, ktorzy boja sie, ze zgubia swoj aparat fotograficzny. Wystarczy, ze zostawicie przedstwiana tam serie zdjec na karcie swojego aparatu. Oczywiscie sukces nie jest gwarantowany, ale caly trik polega na tym, zeby wierzyc w dobroc ludzkosci.

Poza tym chcialabym prowadzic bloga o czyms konkretnym. Nie zebym ja byla malo konkretna, ale fajne jest pisanie ukierunkowane na cos poza mna. Dzis mialo byc konkretnie, ale widzicie ze pomysl spalil na panewce przez moja zarlocznosc.
Myslalam dzisiaj rano o kierunkach jakie mogloby obrac to moje pisanie i stwierdzilam, ze nie ma szans znalezc jednej kategorii na wszystkie moje wynurzenia. Bo jak pisac i o filmach, i o kotach, i o butach, i o zwiazkach miedzyludzkich, i o zrobionych przez siebie ciasteczkach, i o ksiazkach, i o drinkach, i o zdjeciach, i o Toskanii. Magiczne rozwiazanie samo sie narzuca - pisac o tym wszytskim, jak tylko wena na palce podpowiada i nie przejmowac sie brakiem jasno wytyczonego celu i tematow. Nie bede sie samo-szufladkowac, skoro nie musze.
A co!

sobota, 5 czerwca 2010

O mieszkaniu w mieszkaniu studenckim (post zlosliwy)

Dzis bedzie o mieszkaniu z innymi studentami. Bedzie brutalnie. A bedzie tak dlatego, ze prawda jest moi drodzy zatrwazajaca - studenci, bez wzgledu na plec to generalnie przypadki malo estetyczne. Ba! Nawet chyba nie opisalabym ich jako higienicznych, jesli mam byc szczera. Mieszkam w mieszkaniu z trzema innymi, podobnymi sobie (na pierwszy rzut oka) osobnikami - w koncu wszystkie jestesmy kobietami z punktu widzenia biologicznego (bo jesli definiowac kobiete na podstawie jej garderoby to Clare kobieta nie jest, Charlotte bywa, a Anita sie stara ale nie zawsze jej wychodzi).

Jesli jednak chodzi o podejscie do porzadku w otaczajacym nas swiecie, to dzieli nas wiele. Anita jest hipokrytka - w zeszlym roku ciagle narzekala, ze jest niepozmywane, w tym roku sama nie zmywa. Mowila ze lubi dobre jedzenie - dzis, glownie jada odgrzana pizze i tosty z maslem. Charlotte jest leniem i, jak Anita nie zmywa wcale, a Clare lubi duzo o sobie mowic i robi niewiele, ale i tak wiecej niz te dwie pierwsze razem wziete. Opowiastki o tym, ze w wolnym czasie piecze (jeszcze jej nie widzialam ani razu w okolicach piekarnika a mieszkamy razem juz 10 miesiecy) juz dawno odlozylam do dzialu bajek. Kiedys tez wspominala, ze nie moze znesc kiedy przyprawy i ziola nie sa posegregowane alfabetycznie. I owszem, posegregowala je. Raz. We wrzesniu. I juz nigdy wiecej.

Pamietam jak rok temu z Anita szukalysmy wspolokatorow. Nasze pierwsze pytanie brzmialo: "Czy jestes zwolennikiem porzadku w kuchni?". Wszyscy odpowiadali tak, bez zajakniecia. Juz pare miesiecy pozniej okazalo sie, ze tak naprawde zwolennikiem porzadku w kuchni jestem tylko ja. Ja po sobie zmywam (zawsze) i wycieram blaty (prawie zawsze). Przysiegam, ze jestem jednyna ktorej wpadlo do glowy ze czasem trzeba tez umyc kuchenke. Gora lodowki byla nietknieta az sie za nia nie wzielam w zeszlym tygodniu. I beda mi wciskac kity, ze lubia porzadek. Porzadek moze i tak, ale jakis odwrotny do normalnej definicji. Czystosci na pewno nie lubia, albo nie zwracaja na nia uwagi. Wole nie pytac o ich higiene osobista - niektorych rzeczy lepiej nie wiedziec.

Dzis zepsul nam sie boiler i kiedy mnie nie bylo zalal pol kuchni. Nikt (mam na mysli Charlotte, bo Clare i Anity dzis nie ma) sie nawet nie pofatygowac powycierac, juz o obejrzeniu stanu naszego boilera nie wspominajac. Rewolucjonista we mnie mowi: "Chrzan to! Idziesz do Guru na kolacje, mozesz udawac ze tego nie widzialas i ze caly weekend cie nie bylo. Niech choc raz zrobi to kto inny!". Ach, jakze bym chciala... Niestety wrodzony realizm podpowiada mi ze niektore marzenia sie nie spelniaja i ze predzej Muzulmanie narysuja Mohameta niz spelni sie moje kuchenne marzenie. Ale... marzenia sa dla ludzi, a nadzieja zawsze umiera ostatnia.

(zeby nie bylo ze obsmarowuje, mowiac kolokwialnie, innych, to obsmaruje tez siebie - moja ksywka to najpewniej "ta zlosliwa suka, ktora kaze nam po sobie zmywac i wycierac blaty, ale ktorej nie mozemy sie przyczepic bo po sobie sprzata")

p.s. Uwazam, ze kazdy potencjalny wspolokator powinien sie zjawiac z listem referencyjnym. Te listy pisaliby poprzedni wspolokatorzy i bylyby anonimowe by zapewnic jak najwieksza szczerosc i najwiecej informacji. Prosze - kolejny pomysl do opatentowania.

czwartek, 3 czerwca 2010

Muzeum IV RP (o tak!)

Dzisiaj stracilam tu pol popoludnia i smialam sie bardzo glosno:

Muzeum IV RP

Reszta newsow nastepnym razem, teraz musze sie pozbierac i przekoniac sie ze tak naprawde bardzo chce grac w tym upale w tenisa.